Historia Zbigniewa B. to tragiczna opowieść o agencie, który zamarzył być prezesem. Najbardziej tragiczna niewątpliwe dla jego klientów, ale i dla niego samego pewnie okaże się w perspektywie dość przykra. Historia negatywnego bohatera z Łodzi pokazuje, że odszkodowania to niekoniecznie taki złoty i łatwy biznes, a niektórych, jak ich określił autor, „średnio rozgarniętych” przerasta nie tylko znalezienie oryginalnej nazwy dla swojej działalności, ale i skopiowanie modelu biznesowego, który wydawał się im tak oczywisty. Ta barwna historia to wdzięczne tło dla felietonu, a i porównanie do Marcina P. wydaje się trafne, jeżeli nawet nie skalą, to modelem biznesowym. Nie zgodzę się tylko z tym, że wszyscy śmieją się tych, którzy uwierzyli w papierowe imitacje sztabek złota z napisem „Amber Gold”. Ja się nie śmieję. Nie śmieję się również z tych, którzy uwierzyli w wystawiane na papierze gwarancje uzyskania odszkodowania na setki tysięcy złotych udzielane przez inną firmę odszkodowawczą, która w kolejnych latach odnotowywała ujemny wynik finansowy, a która karmi klientów obietnicami najwyższych odszkodowań i największej skuteczności, tyle że to obietnice z gwiazdką. Czy ich klienci to rzeczywiście desperaci, czy może po prostu wychodzą oni z mylnego założenia, że w cywilizowanym kraju nie da się takich rzeczy robić tak wprost, jawnie. A jednak jak na razie wychodzi na to, że się da.
Wyciąganie z tego wniosku, że sukces kancelarii odszkodowawczych wynika z przekazywania odszkodowań za ich pośrednictwem jest równie uprawnione jak zakładanie, że istotą gospodarczego sukcesu ubezpieczycieli jest odmowa wypłaty należnych odszkodowań tak długo jak się da. Autor wspomina, że są kancelarie, które rozliczają się z klientem po dwóch, czy trzech tygodniach. Są też ubezpieczyciele, którzy wciąż bazują na konstrukcjach wykluczających wypłaty zadośćuczynień z art. 448 k.c. Wszyscy wiedzą, że odmowy oparte nie na analizie stanu faktycznego, a podważaniu prawidłowości podstawy prawnej nie utrzymają się w sądzie, ale niektórzy mają jeszcze na tyle mało procesów, że opłacało się konsekwentnymi odmowami podkręcić wynik roku 2012. Nie ma tu spektakularnego wydźwięku medialnego, chociaż 2 miliony Zbigniewa B. to byłby przy tym P… Lepiej może nie mieszać w to Pana P…, powiem więc – kropla w morzu.
Również relacje w prasie branżowej o etycznych wątpliwościach Prezesa Jana Grzegorza Prądzyńskiego w kontekście wysokości honorariów kancelarii odszkodowawczych sięgających 40% wydają się trącić relatywizmem gdy czyta się list Pana Prezesa do Rzecznika Ubezpieczonych traktujący o UFK, w których wysokość opłat umorzeniowych może być porównywana z wysokością prowizji firmy Zbigniewa B. – tj. do 100 %. W liście tym można przeczytać m.in. „Rynek ubezpieczeniowy, jak i pozostałe rynki finansowe, nie tylko w Polsce ale i na świecie są rynkami skomplikowanymi. Ta okoliczność jak też masowość zawieranych umów powoduje, że mogą się pojawić na tych rynkach przypadki nieprawidłowości.” Dalej czytam, że „eliminowanie nieprawidłowości powinno odbywać się na zasadach dialogu współpracy i szukania wspólnych rozwiązań, a nie poprzez publikację często nieuzasadnionych twierdzeń i wniosków, które mogą tylko przyczynić się do zmniejszenie obywateli nie tylko do podmiotów działających na rynku ubezpieczeń, ale także właściwych organów państwa, których zadaniem jest sprawowanie nadzoru nad tymi instytucjami” oraz że „można mieć wątpliwość, czy eksperci przygotowujący raport nie pozostawali w konflikcie interesów i zachowali obiektywizm przy formułowaniu tak daleko idących wniosków i oskarżeń.” Dokonaną na podstawie kilkuset skarg „ocenę całego rynku ubezpieczeń na życie z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi należy uznać za niezgodną z zasadami logiki i krzywdzącą dla większości ubezpieczycieli. (…) Trudno bowiem za uzasadniony uznać zarzut dążenia do maksymalizacji zysku (…)”
Poszanowanie dla osobistych praw autorskich powstrzymuje mnie przed tym, aby w odpowiedzi na doniesienia prasowe o planach PIU dotyczących regulacji kancelarii odszkodowawczych skopiować wspomniany list, zmieniając tylko słowo: ubezpieczyciele, na kancelarie odszkodowawcze, ale zachęcam czytelników do takiej zabawy i odczytania tak skonstruowanego traktatu w ocenie kancelarii. Trudno mieć pretensje, że PIU wykonuje prawny obowiązek wynikający z art. 220 ust 2 pkt 1 ustawy o działalności ubezpieczeniowej, tj. reprezentuje interesy swoich członków wobec władzy publicznej, tak w spawie UFK, jak i kancelarii. Osoby dochodzące roszczeń nie są członkami Izby, ba nawet zdaniem wielu ekspertów nie mają statusu konsumenta, który zwiększałby ich ochronę. Od razu ustosunkuje się do potencjalnego kontrargumentu: PIDiPO również reprezentuje interesy swoich członków i również oni to nie poszkodowani, lecz przedsiębiorcy. Tyle, że zaspokojenie interesów poszkodowanych realizuje interesy członków PIDiPO, te właśnie procentowe, których nie powinno zbliżać do wartości 100 % nawet dążenie do maksymalizacji zysku. Trudno zaś uznać za uzasadniony zarzut chęci maksymalizacji zysku poszkodowanych o ile zyskiem jest naprawienie szkody, a więc nie wzbogacenie, a wyrównanie powstałego uszczerbku.