Wyrok zasądzający 600 tys. zł dla członków najbliższej rodziny jest wydarzeniem wartym – nomen omen – skomentowania, nie tyle ze względu na precedensowość sprawy, gdyż takiego charakteru w mojej ocenie ona nie ma, co ze względu na medialne aspekty jego odbioru. Pierwsza kwestia mogłaby się wydawać dość prozaiczna – mianowicie komentarz pozwanego, a właściwie jego brak. Nie każdy ubezpieczyciel może mówić głosem znawcy tematu miary Marcina Jaworskiego, który swego czasu w istotnym stopniu kształtował mainstreamowy odbiór sektora ubezpieczeń. I co mówi Marcin Jaworski – nie mniej nie więcej, a tylko tyle, że ubezpieczyciela wiąże tajemnica. Wielokrotnie na taką powściągliwość nie potrafili zdobyć się inni rzecznicy prasowi i efekty tego nierzadko bywały odwrotne od zamierzonych. Polemikę z wyrokami przeprowadza się – skutecznie bądź nie – w sądach wyższych instancji. Moglibyśmy przeczytać, że zapłacą za to wszyscy kierowcy, że wyroki sadowe cechują olbrzymie rozbieżności itp., itp. Pytanie tylko czy pozytywnie wpłynęłoby to na wizerunek Warty? Sąd ustalił obowiązek zapłaty świadczenia, a ubezpieczyciel jest od tego, aby za sprawcę ten obowiązek zrealizować. Wykonał swoją robotę – owszem po sporze sądowym, ale co w sferze PR dałoby obrażanie się na sąd, że skorzystał ze swojej swobody orzekania. Mam wątpliwość, czy lepszą robotę robi PIU ustami swojego analityka, który a to podkreśla, że kancelarie nie wnoszą nic do postępowania likwidacyjnego, a to zastrzega, że zajmują się głównie trudnymi, a więc bardziej czasochłonnymi, sprawami. Są i mają klientów – uzasadnianie ich zbędności przez adwersarzy tylko przysparza im tych klientów. Za coś przecież się ich nie lubi.
Drugi ważki aspekt medialnego przekazu o kwocie 600 tyś. zł „za śmierć” to odniesienie do tzw. „kwot smoleńskich”. Muszę przyznać, że ze sprawy wywodzę odwrotne wnioski niż red. Anna Sitarek, która napisała, iż miarkowanie kwoty zadośćuczynienia po raz kolejny było oderwane od „wzorca smoleńskiego”. Wydaje się, że ten właśnie wzorzec ułatwia zwielokrotnianie kwot przyznawanych przez ubezpieczyciela. I nawet jeżeli finalnie samo zadośćuczynienie wyniosło dla rodziców nie 250 a 135 tys. zł, to pewnie bez decyzji Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa nie były oczywiste ani roszczenia na 250 tys. zł, ani wypłaty na poziomie połowy tej kwoty. Bądź co bądź, precedensowe propozycje ugodowe wypłaty zadośćuczynienia na poziomie 250 tys. zł nie wyszły od przypadkowego dłużnika, a od Skarbu Państwa. Tak długo jak prokuratura nie postawi radcom Prokuratorii zarzutów niegospodarności, a to wydaje się raczej mało prawdopodobne, tak długo trzeba się będzie godzić z tym, że świadczenia te były miarkowane z uwzględnieniem obowiązku zachowania gospodarności. Jeżeli wiec Prokuratoria nie była rozrzutna proponując 250 tyś zł, nie jest też rozrzutny sąd uznając za właściwą kwotę 135 tys. zł. Niewątpliwie nie jest to najwyższa kwota w sprawie tego rodzaju, gdyż chociażby Sąd Apelacyjny w Szczecinie w wyroku z dnia 27 marca 2013 r. (sygn. akt I ACa 900/12), przyznał rodzicom ofiary wypadku komunikacyjnego po 150 tys. zł zadośćuczynienia. I tu można by zwrócić uwagę na to, że roszczenia o zapłatę słynnych już 250 tyś zł sformułowane przez kancelarię A. Łebek i Wspólnicy s.k. z grupy kapitałowej Votum, zostało uznane za zawyżone. Owszem, ale odnosząc to do 70 tys. zł, przyznanych przez Sąd Okręgowy w Szczecinie i całkowitą odmowę wypłaty przez PZU niewątpliwie udało się zbliżyć do „standardu smoleńskiego”. W tym wypadku nawet nie tyle do poziomu wypłat za katastrofę smoleńską, co do wypłat za katastrofę samolotu Casa, bo podstawą prawną roszczeń był art. 448 k.c., gdyż wypadek miał miejsce przed 3 sierpnia 2008 r. O istnieniu takiego wpływu niech świadczy chociażby fragment uzasadnienia wyroku, który brzmi: „Biorąc pod uwagę wszystkie poczynione przez Sąd Okręgowy oraz poczynione powyżej ustalenia faktyczne i ich kwalifikację prawną, uwzględniając sytuację powodów, a już tylko pomocniczo aktualne stosunki majątkowe społeczeństwa, kwoty zasadzane w innych sprawach związanych czy to z zaistnieniem katastrofy drogowej czy wypadku lotniczego (podkreślenie moje – B.K.) i mając na względzie, że skorygowanie zasądzonej kwoty zadośćuczynienia możliwe jest wówczas, gdy stwierdza się oczywiste naruszenie ogólnych zasad (kryteriów) ustalania wysokości zadośćuczynienia Sąd Odwoławczy uznał, ze zasądzone zadośćuczynienie (70 tyś. zł– przypomnienie moje B.K) nie jest odpowiednim w rozumieniu art. 448 k.c. i jako takie wymaga korekty poprzez jego podwyższenie.” Tak więc Sąd Okręgowy uznał, że oczywiście niewłaściwa jest odmowa zaspokojenia roszczeń przez PZU, zaś Sąd Apelacyjny uznał, że oczywiście niewłaściwe jest przyznanie przez sąd okręgowy zaniżonej kwoty 70 tys. zł. Co takiego nadzwyczajnego jest w tej sytuacji? Jedynie to, że w sprawach kolejnych roszczeń PZU pewnie ponownie odmówi zapłaty choćby złotówki powołując się na tę samą argumentację, na której sądy obu instancji nie pozostawiły suchej nitki. Gdyż sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie…